+12
ici 25 lutego 2014 18:24
Listopadowy wyjazd do Gruzji, będąc pierwszą naszą przebieżką po azjatyckich przedmieściach, miał zapoznać nas z zabytkami i krajobrazami gruzińskimi oraz, a może przede wszystkim, przedstawić tradycje, zwyczaje oraz kuchnię napotkanych tam ludzi. Założenia spełnione w stu procentach (:
Zaczęło się od dorwania tanich biletów z Lotniska Chopina w Warszawie do gruzińskiego Kutaisi (Wizzair). Potem (dobra, dużo dużo później) przyszedł czas na opracowanie rozkładu jazdy naszej wyprawy. Plan podróży zakładał podzielenie czterodniowej eskapady na kilka, zgoła odmiennych od siebie, miejsc. Ustaliliśmy, że wybierzemy się do Tbilisi, zahaczymy o właściwy Kaukaz i, siłą rzeczy, rozejrzymy się po okolicy Kutaisi. Batumi odpuszczamy, wrócimy tam latem. Jeszcze w Polsce postaraliśmy się o rezerwację noclegów oraz biletów kolejowych pomiędzy Kutaisi, a Tbilisi. Tyle na miejscu, czas zwiedzać!



Wylot do Kutaisi zaplanowano na godzinę 15:20. Trzygodzinny lot przebiegł bez większych atrakcji i komplikacji. Lądowanie o czasie, ale różnica czasu (3h względem Polski) sprawia, że po przestawieniu zegarków wysiadamy z różowego Airbusa A320 w okolicach godziny 21:30. Już wcześniej kupiliśmy nocny pociąg z Kutaisi w stronę Tbilisi – połączenie noclegu z transportem w okolice stolicy. De facto początkowym celem była Mtskheta, oddalona około 30 minut jazdy marszrutką od Tbilisi. Znajdują się tam katedra Sweti Cchoweli i kościół Samtawro wpisane na listę Unesco, a także monastyr Dżwari na wzgórzu górującym nad miasteczkiem. A co to ta marszrutka? Jest to najbardziej popularny, a zarazem najtańszy środek transportu w gruzji – niewielkie busiki zabierające zawsze więcej osób, niż wydaje się, że mogą zmieścić.



Jeszcze wczesnym rankiem, po obejrzeniu zabytków, dostaliśmy się do Tbilisi i całą resztę dnia poświęciliśmy na jego zwiedzenie. Marszrutka przywiozła nas na dworzec Didube. Jest on połączeniem targowiska, stacji metra oraz raczej nieuporządkowanego parkingu marszrutek, którymi z tego miejsca dojedziemy praktycznie w każdy zakątek Gruzji. Komunikacja miejska w stolicy Gruzji jest tania, bilet jednorazowy kosztuje 0,50 GEL, czyli niecałą złotówkę. Mimo to, nie jeździliśmy dużo, gdyż większość odwiedzanych miejsc skupiała się w niewielkiej odległości od siebie, przede wszystkim w okolicy starego miasta. A co jest tam wartego do zobaczenia? Przede wszystkim obiekty zabytkowe - zaczynając od kościołu Kaszweti i pralamentu gruzińskiego na Alei Rustawelego, poprzez Plac Wolności ze stojącą na nim kolumną św. Jerzego po katedrę Sioni. Ze starego miasta warto spojrzeć na otaczające miasto wzgórza, gdzie znajdziemy wielki pomnik matki Gruzji (Kartlis Deda) spoglądającej na miasto oraz wieżę telewizyjną. Do tego pierwszego można dotrzeć kolejką linową z lewego brzegu rzeki Mtkwari (polska Kura), wcześniej przechodząc przez Most Pokoju. Z wnętrza wagonika widać dobrze kościół Metechi położony na wysokim zboczu nad rzeką, całe stare miasto, a nawet blokowe dzielnice mieszkalne w oddali. Z górnej stacji kolejki mamy dostęp w okolice twierdzy Narikala i pomnika Kartlis Deda. Z kolei na wieżę telewizyjną można wjechać kolejką szynową, a z góry podziwiać panoramę całego miasta. Widać stamtąd dobrze oświetlony wieczorami, położony po przeciwnej stronie rzeki Sobór Trójcy Świętej.







Intensywnego zwiedzania wystarczy co najmniej na dzień. W międzyczasie warto spróbować produktów gruzińskiej myśli kulinarnej – sprzedawane na każdym rogu chaczapuri – mączne placki z różnym farszem w środku – 1.50GEL / 2.60 PLN (serowy, z czerwonej fasoli). Zachciało nam się również wysyłania pocztówek – i tu pierwszy szok. Gruzini nie mają w zwyczaju korzystać z tradycyjnych usług pocztowych, niektórzy zapytani nie wiedzą, o co chodzi (a może się nie zrozumieliśmy?), dla innych wskazanie lokalizacji najbliższego punktu pocztowego stanowi nie lada wyzwanie. Skrzynki pocztowej również nie uświadczyliśmy. W końcu, po otrzymaniu adresu placówki i nawigowaniu przez panią pracownik banku, przez policjanta, przez panią z jakiegoś stoiska przy drodze, dotarliśmy pod wskazany adres. Jak dobrze, że pani napisała nam adres na karteczce. Ba, napisała w dwóch alfabetach! Strasznie ciężko było nam rozszyfrować jakiekolwiek słowo napisane alfabetem gruzińskim. Dobrze chociaż, że czasem napisy występują w dwóch alfabetach (na przykład tablice drogowe), a w metrze komunikaty głosowe da się usłyszeć po angielsku – na początku dość pomocne. Wracając do poczty, fakt, że dotarliśmy na miejsce, nie oznacza, że przygoda się skończyła. Adres dobry (tabliczka się zgadzała – literki porównane), ale stan budynku nie wskazywał, żeby poczta tam kiedykolwiek funkcjonowała. Opuszczona, zabita deskami rudera. No cóż, mamy jeszcze dwa dni, będziemy próbować. Póki co, nocleg w hostelu, a następnego dnia podbijamy Kaukaz!
Plan na następny dzień taki: jedziemy na dworzec Didube, wsiadamy do marszrutki, jedziemy do Kazbegi (Stepantsminda), po czym wspinamy się do klasztoru Cminda Sameba, zachwycamy się kaukaskim krajobrazem i wieczorem wracamy do Tbilisi. Plan wykonany, z tą różnicą, że zamiast marszrutki dogadaliśmy się z napotkanym Gruzinem, który nie dość, że zawiezie nas swoim (chyba swoim) samochodem na miejsce i przywiezie do Tbilisi, to jeszcze zatrzyma się po drodze i pokaże to, „co warto”. No i sam fakt możliwości porozmawiania z tubylcem, dobrze! Mieliśmy szczęście, bo akurat nasz kierowca spędził trzy lata w Irlandii i łamaną angielszczyzną władał na tyle płynnie, że byliśmy w stanie się z nim porozumieć. Właśnie, wszyscy napotkani Gruzini starali się być pomocni i gościnni, jednak bariera językowa była sporą przeszkodą. Starsi mówili trochę po rosyjsku, za to ani słowa po angielsku. Z młodszymi można było czasem dogadać się po angielsku.



Nie dość, że dotarliśmy do klasztoru Cminda Sameba, to jeszcze zatrzymaliśmy się jeszcze w paru miejscach (świetny punkt widokowy – Pomnik Przyjaźni (!) Gruzińsko – Radzieckiej w pobliżu Gudauri). Poznaliśmy gruzińskie zwyczaje drogowe, a właściwie ich brak. Zwierzęta na drodze nie były niczym niezwykłym, na dwupasmowej drodze mieściły się co najmniej cztery samochody, klaksonu używano częściej, niż pedału hamulca, a linia ciągła na środku jezdni chyba pełniła funkcję orientacyjną. Wesoło.





Połowę kolejnego dnia spędziliśmy w pociągu z Tbilisi do Kutaisi. Sześć godzin podróży, niby długo, ale nie wymagajmy wiele od pociągu za 6 lari (11 złotych). Wagon też nie pachniał nowością, ale trzeba się cieszyć, że jechał do przodu, że było gdzie usiąść. Wagon to dobre określenie, gdyż do samego Kutaisi dojechała lokomotywa właśnie z jednym wagonem, reszta została wcześniej odczepiona i pojechała w inne miejsca.





Dojechaliśmy do Kutaisi, zostało nam popołudnie i kolejny dzień do końca wyprawy. Tak więc popołudnie poświęciliśmy na szybkie zwiedzenie Kutaisi, a kolejny dzień – na wyjazd pod kolumnę Katskhi – taka nasza Maczuga Herkulesa, tyle że z mnichem mieszkającym na szczycie kolumny. Plus dalsze przygody z pocztą. Sporo czasu pochłonęły poszukiwania kolejnego punktu pocztowego. Jako że zachód słońca zbliżał się wielkimi krokami, udaliśmy się do katedry Bagrata, również figurującej na liście Unecso. Ze wzgórza, na którym znajdowała się katedra, roztaczał się rozległy widok na całe miasto i lokalną równinę. W porównaniu do poprzedniego dnia w górach, było bardzo ciepło. W ogóle ciekawe były dość duże, zwłaszcza na niewielkim obszarze, różnice klimatyczne. W Kazbegi temperatura w okolicach zera i mroźne, przeszywające podmuchy wiatru, w Tbilisi dziesięć stopni, pochmurno i deszczowo, a w Kutaisi ponad dwadzieścia i czyste niebo.





Następny, a zarazem ostatni, dzień rozpoczęliśmy od ostatecznego starcia z gruzińską pocztą. Dzień wcześniej dostaliśmy się pod adres, gdzie wisiała kartka, z której wynikało, że trzeba iść gdzie indziej – dobrze, że napisali, gdzie. W końcu dotarliśmy pod duży budynek pod szyldem „Georgian Post”, jednak zamknięty i wskazujący, że obowiązki poczty przejęła sąsiednia apteka. Jednak w niedziele (a akurat była niedziela) apteka, mimo że otwarta, nie przyjmowała przesyłek. No cóż, jedyne, co nam pozostało, to prosić gospodynię w hostelu (aka jej mieszkaniu) o wyświadczenie nam przysługi w postaci wysłania tych kartek następnego dnia. Jak się okazało, spisała się na medal, kartki doszły! Po powrocie spod kolumny Katskhi pojechaliśmy marszrutką na lotnisko, po czym udaliśmy się w drogę powrotną do Polski.



Gruzja jest krajem nietypowym i odmiennym, miejscami sprawiającym wrażenie dzikiego, przynajmniej dla nas. Krowy i kozy biegają po asfalcie, a transport po kraju jest niesamowicie tani. Skutkuje to tym, że z zasady tanie podróże marszrutkami nie muszą należeć do komfortowych. Jadąc jedną z nich, zastanawiałem się czy jestem jeszcze pasażerem, czy już bagażem, mieszczącym się idealnie do schowka w bocznych drzwiach. Pełno wszędzie różnych kościołów, monastyrów, klasztorów, w części figurujących na liście Unesco. Z racji różnic językowych, rozmowa z miejscowymi jest utrudniona, ale komunikacja niewerbalna załatwia sprawę, zwłaszcza, że Gruzini są chętni do pomocy. Nie zmienia to faktu, że, jak wszędzie, z turystów stara się wyciągnąć więcej pieniędzy, niż z tubylców. Dlatego warto się wcześniej zorientować w cenniku towarów i usług, żeby wiedzieć, jaka cena będzie wystarczająco rozsądna. Przykład? Taksówkarz zaproponował nam przejazd z Kutaisi na tamtejsze lotnisko za 30 lari. Ku jego ogromnemu zaskoczeniu, wybraliśmy jednak marszrutkę za 2 lari. Również zdjęcia nie oddają tamtejszego klimatu, stylu życia, tych emocji. Żeby tego doświadczyć, trzeba się tam wybrać. Z przyjemnością zrobię to raz jeszcze.

Ile za tę przyjemność trzeba zapłacić:

Noclegi:
• pierwsza noc: w pociągu,
• druga noc: Tbilisi - hostel: 15 GEL/28 PLN,
• trzecia noc: Tbilisi - hostel: 15 GEL/ 28 PLN,
• czwarta noc: Kutaisi - hostel: 20 GEL/ 37 PLN.

Transport:
• pociąg nocny Kutaisi-Tbilisi (4 łóżka w przedziale): 11 GEL/20 PLN,
• pociąg dzienny Tbilisi-Kutaisi: 6 GEL/11 PLN,
• lokalne marszrutki: 1-5 GEL, zależnie od odległości,
• komunikacja miejska w Tbilisi: jednorazówka 0.50 GEL/1 PLN (konieczność zakupu karty zwrotnej za 2 GEL/4 PLN),
• komunikacja miejska w Kutaisi: jednorazówka 0.30 GEL/0,55 PLN,
• wyjazd z Gruzinem na cały dzień w góry (2x150km), z fotostopami i opowieściami: 37 GEL/65 PLN od osoby.

Dodaj Komentarz